Od popołudnia pracowałam w moim niewielkim sklepiku, ustawiając moje najnowsze wyroby. Spojrzałam na wszystko, co jeszcze mi zostało i uśmiechnęłam się. Kończyłam: leżały tam może ze trzy naczynka. To dobrze, bo powoli się ściemniało. Miałam ochotę trochę odpocząć, najlepiej przy księgach, więc poszłam w stronę drzwi. Prowadziły do mojego mieszkania, praktycznie równie małego, co sklep. Na wejściu od razu stało łóżko, drewniany stolik, a wszędzie walały się różnorakie książki, ustawione na półkach czy położone na podłodze (ale nigdy tak, żeby mogły się uszkodzić). Wbrew sobie nie mogłam niczego chwycić. Wyszłam więc na dwór tylnymi drzwiami, klasycznie na klucz oraz zaklęcie ochronne. No, już nie tyle się ściemniało, co była późna noc. Mimo tego wyszłam na dwór i rzuciłam drobnym ognikiem, oświetlając placyk na którym regularnie ćwiczyłam. Miałam nadzieję nikogo nie obudzić, ale tak już miałam - nocą ćwiczyło mi się lepiej. Wyszeptałam zaklęcie i poczułam ciężar w ręku. Podpaliłam mój twór - kamień - i podrzuciłam go. Kiedy jeszcze był w powietrzu, rzuciłam w niego niewielką kulą ognia, powodując eksplozję. Rozpadł się na wiele zimnych już kamieni, wywołując oślepiające światło. Już chciałam próbować czegoś więcej, ale wydawało mi się, że kogoś zauważyłam. Z nadzieją, że to żaden wściekły sąsiad, westchnęłam cicho i spytałam:
- Kto to?
Naoto?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz